wyświetlenia
Wiele kobiet wspiera to zjawisko i coraz więcej z nich decyduje się na pokazanie siebie w naturalnej odsłonie. Niektóre jednak nadal nie są przekonana i sądzą, że to zupełnie niepotrzebne.
Właśnie tak jest w przypadku Ady. Dziewczyna napisała list do redakcji „Papilota”. Uważa, że ruch „body positivity” to kłamstwo. Według niej kobiety, które ochoczo zrzucają makijaż i pokazują cellulit, okłamują się, twierdząc, że to pozytywnie wpływa na ich samoocenę.
Ada lubi nosić makijaż i ukrywać swoje niedoskonałości. Twierdzi, że dzięki temu czuje się dobrze sama ze sobą.
– „To slogany dobre dla zakompleksionych dziewczynek, a nie dorosłej kobiety, która poznała już życie. Nikt mi nie wmówi, że dzięki epatowaniu niedoskonałościami będę postrzegana lepiej. Pokazywać się sauté wcale nie zamierzam. Wręcz przeciwnie – ukrywam wszystko, co we mnie złe i dzięki temu czuję się świetnie.”
Kobietę denerwuje krytyka makijażu i retuszu w gazetach. Według niej to nie jest równoznaczne z zakłamywaniem rzeczywistości. Uważa, że w odpowiednich dawkach wszystko jest dla ludzi.
– „Pokazywanie najlepszej wersji siebie to wcale nie oszustwo. Raczej zdrowy rozsądek. Skoro mam do dyspozycji kosmetyki i potrafię ich używać, to grzech nie skorzystać. Delikatny Photoshop też sprawi, że będę ładniejsza, a tym samym pewniejsza siebie.”
Dla Ady nie do pomyślenia jest także pokazywanie się w zupełnie naturalnej wersji narzeczonemu:
– „Nigdy nie dam sobie wmówić, że jako kobieta muszę pokochać każdy centymetr swojego ciała. Mało tego – że muszę do tego przekonać także swojego faceta. Mam przed nim eksponować zmarszczki, wałeczki, przebarwienia i wszyscy będą szczęśliwi. Nie jestem na świecie od wczoraj, żebym w to uwierzyła. Jestem w stanie się nawet przyznać, że mój narzeczony nigdy nie widział mnie w 100 procentach naturalnej.”
Kobieta idzie dalej. Wstaje przed swoim ukochanym, aby poprawić makijaż. Mówi, że tak samo będzie zachowywać się po ślubie, aby mężczyzna nie stracił zainteresowania. Jest przekonana, że faceci są wzrokowcami i zawsze mają z tyłu głowy obraz idealnej kobiety.
– „Po ślubie też nie zamierzam odkrywać wszystkich kart. Ok, wstawanie skoro świt, żeby poprawić make-up to nie jest nic fajnego, ale czasem trzeba się poświęcić. Przynajmniej dzięki temu zawsze jestem dla niego atrakcyjna. Czy gdyby zobaczył wory i zmarszczki pod moimi oczami, to kochałby mnie bardziej? Nie wydaje mi się.
Takie slogany nie przemawiają do facetów. Oficjalnie są w stanie potwierdzić, że naturalność jest super. Ale i tak podświadomie chcą idealnej kobiety. Zrobionej, wymalowanej i przebranej. Być może mój narzeczony się nie odkocha, kiedy wreszcie zobaczy prawdę, ale na pewno nie będę dla niego atrakcyjnie.”
Według Ady pozbycie się makijażu to wymysł feministek, które chcą na siłę wyzwalać inne kobiety. Ona sama nie ma problemu z noszeniem grubej warstwy make-upu. Wtedy czuje się bezpiecznie.
– „Czuję się źle bez grubej warstwy makijażu na twarzy. Podkład, korektor i puder to moja druga skóra. Kiedy patrzę na te sińce i bruzdy, wtedy w ogóle nie czuję się sobą. Nie chcę też, żeby ogień między nami wreszcie wygasł. Jesteśmy razem od lat i jakoś moja strategia się sprawdza. Iskrzy tak samo, jak na początku znajomości.
Facet nie musi wiedzieć, co mam pod maską. Nawet go to specjalnie nie interesuje. To „wyzwolone kobiety” na siłę próbują wmówić mężczyznom, że powinni wręcz domagać się od partnerek naturalności. Wiem, że moja opinia nie jest zbyt popularna, ale naprawdę – nie polecam się tak obnażać. Chodzę z „tapetą” od świtu do zmierzchu i źle na tym nie wyszłam.”
Źródło: polubione.com
zdjęcia mają charakter poglądowy
Rozmowy na Facebooku